Jak to się zaczęło?
Pochodzę z małej, pięknej, podrzeszowskiej miejscowości. Jak zapewne wielu z Was, mój pierwszy kontakt z muzyką zaistniał właśnie w kościele. Na szczęście w mojej rodzinnej parafii grał młody, zdolny samouk, którego grę podglądałem i podziwiałem. Mój tata amatorsko grał na akordeonie i gitarze. Większość mojej rodziny śpiewała w chórze parafialnym, więc można powiedzieć że muzyka miała prawo gdzieś tam płynąć w moich żyłach.
W trzeciej klasie szkoły podstawowej poprosiłem rodziców, czy mógłbym zdawać do szkoły muzycznej. Zgodzili się. Dostałem się do klasy akordeonu guzikowego i na tym właśnie instrumencie skończyłem szkołę muzyczną pierwszego stopnia. Czułem jednak, że ten instrument nie fascynuje mnie na tyle, żeby kontynuować naukę w szkole muzycznej drugiego stopnia. Myślałem o rezygnacji z edukacji muzycznej w ogóle. Jednak podczas wakacyjnych wyjazdów ministranckich w Sandomierzu w domu rekolekcyjnym w kaplicy znajdował się instrument pseudoorganowy, który posiadał dwie klawiatury ręczne i jedną klawiaturę nożną. Zaciekawiony usiadłem do niego i zacząłem coś tam sobie plumkać. Zobaczyłem, że granie nogami wychodzi mi zadziwiająco sprawnie. Umiałem już wtedy grać na gitarze i podczas czuwań modlitewnych siadałem na ławce organowej z gitarą w ręku i spontanicznie dorabiałem bas nogami do granych w tym samym czasie akordów na gitarze. Później zamiast iść grać w piłkę w ciągu dnia, czy nawet w nocy zakradałem się do kaplicy domu rekolekcyjnego i eksplorowałem ten organopodobny instrument. Granie równocześnie rękoma i nogami tak mnie fascynowało, że postanowiłem spróbować zdawać do szkoły muzycznej drugiego stopnia do klasy organów.
Nie miałem wtedy przygotowania fortepianowego, więc wątpiłem, że się dostanę, ale i tak spróbowałem. Okazało się, że chyba taka ma być moja droga, ponieważ zdałem egzaminy i od września zacząłem naukę. Czas szkoły muzycznej był bardzo owocny, ponieważ już po trzech latach nauki miałem zrobiony program, z którym mogłem aplikować do akademii muzycznej. I znowu, wbrew moim wątpliwościom, dostałem się do klasy organów do Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina (wtedy jeszcze Akademii Muzycznej) do Warszawy i to z pierwszego miejsca.
Czas studiów to niestety czas wzlotów i upadków w edukacji muzycznej spowodowanych wyrwaniem się z domu i życiem studenckim. Po zakończeniu studiów zrodził się we mnie ogromny głód improwizacji. Od kilku lat temat ten mnie fascynuje i szukam ciągle różnych sposobów podejścia do tego zagadnienia. Jako, że mam umysł bardzo analityczny to nie wystarczy mi wykucie na blachę pewnych schematów, motywów itp. Ja muszę mieć wszystko dogłębnie przeanalizowane i przemyślane.
Postanowiłem więc tymi przemyśleniami się podzielić i mam nadzieję, że pomogą one Wam pogłębić, czy w ogóle wejść w ten fascynujący i nigdy nie kończący się temat improwizacji.
